niedziela, 30 listopada 2008

Diyarbakır

Diyarbakir przywitalo nas kiepska pogoda. Pierwszy spacer po pietnastu minutach zamienil sie w blotnista udreke. Ogladalismy slawne bazaltowe mury otaczajace stare miasto, sa rzeczywiscie imponujace, choc w deszczowy dzien mozna sie nimi troche przygnebic. Zachowaly sie prawie w calosci, podobnie jak wielkie bramy, ktorymi mozna wydostac sie na zewnatrz. Kazda jest inna, a najstarsza to Dağ Kapısı.



Zwiedzanie miasta zaczelismy przy Urfa Kapısı. Wygladalo na jedna z biedniejszych czesci, ale jak przekonalismy sie pozniej wszedzie jest podobnie. Tuz za murami trafilismy na bazar. Okazalo sie, ze Diyarbakir to zaglebienie wielkich kapust i bardzo zielonej zieleniny sprzedawanej wprost z taczek - sposob na danie gwarancji swiezosci?






Kiedy stanelam na dziedzincu Ulu Cami poczulam cos niesamowitego. Ogladalam mnostwo zdjec tego miejsca w internecie i nagle po prostu sie tam znalazlam. Oczywiscie moje zdjecie nie jest najlepsze, ale zamieszczam je specjalnie - bylam tam w pewna deszczowa sobote. To najstarsza swiatynia w calej Anatolii, zostala zbudowana w 639 roku na gruzach bizantyjskiego kosciola sw. Tomasza.



Szukajac obiadu trafilismy do miejsca sniadaniowego. Wielki budynek, a caly dziedziniec zapelniony kanjpkami. Niestety tylko herbata i sniadania, wiec poszlismy dalej, ale najpierw obeszlismy dookola wszytskie balkony - waskie przejscia i malutkie schodki prowadza od jednego do nastepnego tarasu, a na kazdym inne stoliki. Uroczo w sloneczny dzien.



Trafilismy tez do sklepu z dywanami. Fantastyczne wnetrze i sympatyczni wlasciciele. Pachnialo wschodem.



Konczylismy wyprawe po zmroku. Bylo naprawde ciemno... w miescie Kurdow chyba oszczedzaja na ulicznym oswietleniu. Momentami mozna bylo poczuc sie nieswojo, na szczescie udalo nam sie nie zabladzic w labiryncie uliczek. Tu jedna z nich. Kto sie przyjrzy, zobaczy ducha.

piątek, 28 listopada 2008

DRAMAT w 3 aktach



Nizip. Urokliwe miasteczko posrod pustyni, niezmierzonych suchych pol oliwkowych i kamiennych wzgorz. 40 km od Antepu. Na rogatkach stoi duza szkola z internatem dla dzieci, ktore maja problemy socjalne. Pojechalismy tam jak do Ziemi Obiecanej, realizowac nasz projekt z dziecmi, szczegolnie zmotywowani, ze nie miali nawet nauczyciela angielskiego. Na razie bylismy tam juz dwa razy. Az dwa razy...

Scenka rodzajowa z naszego wolontariatu:
Wystepuja:
*300 uczniow w wieku 5-15 lat. Ubrani w jednakowe mundurki. Cechy: Nadpobudliwi.
*3 wolontariuszy. Ubrani po europejsku. Cechy: niewinni

Scena pierwsza:
20 uczniow podbiega do wolontariuszy
-How are you?!
-What is your name?!
-How are you?!
-Nice to meet you?!
-What is your name?!

Scena 2 -kontynuacja.
30 uczniow podbiega do tych dwudziestu uczniow. Posrod nich wolontariusze.
-How are you?!!
-What is your name?!!
-How are you?!!
-Nice to meet you?!!
-What is your name?!!

Scena 3 -kontynuacja.
70 uczniow podbiega do 50 uczniow. Czesc z nich sie bije. Czesc z nich probuje za wszelka cene dotknac wolontariuszy
-How are you?!!!
-What is your name?!!!
-How are you?!!!
-Nice to meet you?!!!
-What is your name?!!!

Scena 4 ... w przyszla srode.


foto by Marius albo jakis uczen..

czwartek, 27 listopada 2008

Po drodze

Wychodze z domu i po trzydziestu sekundach jestem na placu bulwarze Ataturka. Ide w prawo i mijam Turkce Bankasi z wielka kolejka i BIM-a (maly market w ktorym czesto kupujemy). Na placu Ataturka skrecam znow w prawo, przechodze na swiatlach i jestem na duzym placu przy przystankach przesiadkowych dla wielu dolmuszy. Na lawkach przesiaduje zawsze mnostwo ludzi, mozna napic sie herbaty, wyczyscic sobie buty u dowolnego z conajmniej dziesieciu pucybutow, kupic koraliki lub breloczek z Ataturkiem, zjesc kebab albo kukurydze.






Zaraz za placem zaczyna sie szeroka ulica handlowa. Na poczatku jest kilka duzych sklepow z jedzeniem, wszechobecnymi przyprawami, herbata. Ulica jest depatkiem, po jej dwoch stronach ciagna sie rzedy sklepow, a pomiedzy nimi porozkladane sa stragany, przewaznie z ciuchami albo butami, ale zdarzaja sie tez np. arabskie ksiazki albo dywany sprzedawane przed meczetem.













Na koncu jest wielki dom handlowy, w ktorym nie ma nic do kupienia, same ohydztwa w postaci tureckich swetrow, majtek na kilogramy i sliskich bluzek. Mijam go spokojnie i nagle zaczyna sie bazar. Ulica sie zweza, dokola wyrastaja stargany. Czesc jest zadaszona, niektore wystawiaja sie na slonce. Zaczyna sie od sklepikow z obsrusami, posciela i wielkim wyborem cerat. Po lewej jest uliczka pod dachem, gdzie sprzedaja sery, chalwe i inne tlustosci. Bazar w tej czesci konczy sie malym placykiem z czyms co chyba musze nazwac "wodopojem". Dookola kraniki i male, kamienne stoleczki. Mozna sie napic, umyc rece, oplukac mandarynki.



Kolo tego miejsca spotkalam tez pana sprzedajacego perfumy z malego wozeczka.




Po drugiej stronie zaczyna sie czesc z rzeczami "handmade": od tradycyjnych ubran, przez bizuterie i noze, po wszelkie metalowe puszki.



Wracam do domu okrezna droga, nie mam juz sily na halas i pokrzykiwania sprzedawcow. I niech ktos mi powie, ze to nie wyglada jak Krakow?

środa, 26 listopada 2008

wtorek, 25 listopada 2008

Dans = tur. dance

W Antep nie ma zadnych lekcji tanca. Kiedys byl kurs salsy (nauczyciel dojezdzal kilkaset kilometrow) ale skonczyl sie po dwoch sezonach. Ludzie nie maja pojecia o roznicy miedzy tancami towarzyskimi a innymi, dla wiekszosci mieszkancow taniec oznacza nauke figur w parze. Duzo osob tego wlasnie spodziewalo sie doswiadczyc na moich zajeciach i byli bardzo zdziwieni, kiedy opowiadalam im (podczas reklamowania naszych zajec na uniwersytecie) ze chodzi o cos kompletnie innego i nie naucze ich czaczy. Byli zdziwieni takze pozniej, kiedy przyszli na zajecia, a ja powiedzialam, ze nie moga cwiczyc w dzinsach (choc to bylo napisane na plakacie) i jeszcze pozniej - kiedy zaczelam rozgrzewke. Zreszta nie tylko oni byli zdziwieni. Nie moglam uwierzyc wlasnym oczom przez pierwsze dziesiec minut lekcji - 90 procent uczestnikow stanowili mezczyzni, dwoch z nich bylo na bank po trzydziestce, w tym jeden z wielkimi wasami. Okazal sie zreszta nauczycielem tureckich tancow narodowych z 15letnim stazem.Po pierwszych chwilach zdziwienia bylo bardzo fajnie i mysle, ze wszysycy bawilismy sie swietnie. Mimo tego, ze cwiczymy w dosc malej sali, z kiepska podloga i oczywiscie bez luster. Ja staram sie mowic po turecku, juz wiem jak jest prawo, lewo, reka i noga, oni staraja sie kopiowac kazdy moj ruch i tancza z wielkim zaangazowaniem. Tylko w czasie rozgrzewki kilka osob pytalo, czy bylam w wojsku. Czyzby za duzo pompek?

poniedziałek, 24 listopada 2008

Pierwsze zajęcia




W piątek o godzinie 17. w GAZIANTEP GENÇLIK VE KÜLTUR EVI odbyły się pierwsze warsztaty filmowe prowadzone przez wolontariusza z Polski. Statystyki spotkania:
Było 15 osób, wszyscy studenci. W tym 1 dziewczyna. 2 osoby miały kiedykolwiek w ręku kamerę. 1 wie kto to Kurosawa i Stanley Kubrick. Wszyscy są bardzo ciekawi i zaangażowani. Nikt nie wyszedł przed końcem, co dobrze wróży

Pierwsze zajęcia były bardzo udane. Trochę teorii, trochę podstaw realizacyjnych i nieco historii kina. Poszperałem trochę w historii kina tureckiego żeby się nie ośmieszyć i odkryłem wiele ciekawych wątków.

Np. "ojcem chrzestnym" tureckiego kina jest rumuński emigrant Sigmund Weinberg, który zorganizował pierwszy publiczny pokaz kinematografu już w 1896 i nakręcił pierwszy film “Himmet Ağa'nın İzdivacı” (1916–1918). Do II Wojny Światowej niewiele się Turcji zmieniło jeśli chodzi o rozwój kinematografii. Turcy mieli tylko jednego reżysera (i aktora) z prawdziwego zdarzenia, Muhsina Ertugrula.
W latach 50 jednak szybko stała się 5 co do wielkości potęga produkującą filmy. W 1966 roku w Turcji było 2000 kin. W latach 70tych przyszedł jednak kryzys i w roku 1990 kin było już tylko 290 ! (szalone liczby).

Oczywiście na warsztatach mówimy o wielu ciekawszych sprawach i mam nadzieję, że wkrótce z grupą zrobimy jakiś film. Centrum w którym prowadzę zajęcia zaproponowało, że kupią nową kamerę żebyśmy mieli na czym pracować.

czwartek, 20 listopada 2008

Widoki

Gaziantep polozone jest na rozleglej rowninie.Oczywiscie sa jakies pagorki, ale generalnie jest plasko. Przez miasto nie przeplywa niestety rzeka. Obok naszego domu, przez park ciagnie sie strozka wody, ale to bardziej kanal, niz cokolwiek wiecej. Centrum nie jest wielkie (wszedzie chodzimy na piechote) ale cale miasto - ogromne. Wielkie osiedla zdaja nigdy sie nie konczyc. Kilka razy wybieralismy sie na dalsze spacery, zwiedzalismy zakurzone ulice. Nie trudno natknac sie na puste przestrzenie, nie wiadomo do czego potrzebne wielkie place.



W kazdym miejscu ktore jest wieksze niz pare metrow kwadratowych chlopcy graja w noge. To boisko mijamy w drodze na kurs gotowania.

Kiedy tylko wyjedzıe sie kawalek za miasto krajobraz zmienia w prawie pustynny. Koncza sie zabudowania i zaczyna sie wielkie nic, pusta przestrzen. Ziemia jest kompletnie wysuszona, ma jakby wyprany kolor. Jesli gdzies pojawia sie zielen, to tez blada, szarawa, poprzetykana skalami. Nie ma tu soczystej trawy, krzaki to te z gatunku kolczastych.




Czasami zupelnie nagle przed nosem podrozujacego wyrastaja skaly. Tym razem byly to podobne do tych, ktore mozna ogladac w Kapadocji. Ale w tej diurze chyba nikt nie urzadzil sobie domu.

Antep jest najwiekszym (chyba nawet na swiecie, a na pewno na bliskim wschodzie) producentem orzeszkow pistacjowych. W centrum jest nawet ogromna hodowla z kompleksem laboratorium gdzie trwaja prace nad wyhodowaniem najlepszej odmiany pistacji. Miasto otaczaja sady pistacjowe, male drzewka ktore z daleka mozna pomylic z oliwkowymi. Te zreszta oczywiscie tez tu rosna, jak w calej Turcji.

poniedziałek, 17 listopada 2008

Lekcja gotowania Szwedzkiego Kucharza




Dzis trzecia lekcja gotowania. Poprzednia nie zostala opisana, poniewaz byla cieżka, ostra jak diabli, mięsna oraz pełna skladników i przypraw, które ni jak nie da się przetłumaczyć na nasze polskie realia. Najgorsze bylo jednak to, że pod koniec lekcji przyniesli jakies zwierzę bez skóry, powiesili na haku i zaczęli oporządzać, co wywolalo nasze mieszane uczycia.

Dzis natomiast jakby specjalnie dla Mani potrawy wegetariańskie - jajeczne. Potrawy proste pyszne, ale ku naszemu zdziwieniu nieobce. Coz wegetarianie wszedzie jedza podobnie. Oprocz nizej opisanych potraw na lekcji uczono nas jak zrobic jajka w koszulkach w sosie smietanowo-czosnkowym, omlety czy... nalesniki. Ich wartosć smakowa jest nieoceniona ale zainteresowanych odsylam do polskiej książki kucharskiej. Tymczasem:

ÖCCE (czyt. oudżdże)

Przygotowujemy dużą miskę.
Siekamy sporą ilosć szczypioru z cebulką i pietruszki, dodając mala lyżkę pieprzu. Wrzucamy wszystko do miski. Dodajemy 4 surowe jajka, 3 szklanki mąki i wyrabiamy ciasto aż do usyzkania plastycznej masy (mąkę dodawać wg. potrzeby). Przyprawiamy mala lyzeczka kuminu (ew. curry). Wszystko smarzymy w formie malych plaskich placuszkow. I gotowe. Danie wyglada mniej wiecej tak:





MÜCVER (czyt. mudżVer)
500g. cukini ucieramy na grubej tarce. Poczym wyciskamy z niej wodę.
Na woku rozpuszczamy pól kostki margaryny (tak, w Turcji maslo jest drogie i gotuje sie wszystko na margarynie). Dodajemy dwie cienko posiekane cebule i smarzymy okolo dwie minuty.
Po lekkim przyszkleniu się cebuli dodajemy odsączoną cukinię i smarzymy mieszając.
Po okolo 5 minutach odstawiamy wszystko żeby podstyglo. Najlepiej przekladając wszystko do dużej miski.
Gdy możemy już wlorzyć w naszą potrawę dlonie bez ryzyka poparzenia :) dodajemy pól kostki margaryny (sic!), pieprzymy, solimy i posupujemy ostrą papryką wedle uznania.
Do tego 3 lyzki stolowe maki i 3 surowe jajka.
Wyrabiamy ciasto na jednolitą masę i smarzymy na patelni na male placuszki.
Powinno być pyszne i wyglądać mniej więcej tak:



Na koniec dodam, że Szef Kuchni bardzo nas polubil i zaoferowal, że przyjdzie nam cos ugotować w domu jesli tylko chcemy. Bardzo sie stara żebysmy dobrze sie czuli u niego w kuchni a już na pewno żebysmy przytyli. Smacznego!

niedziela, 16 listopada 2008

Chodząc po ulicach Antepu i robiąc zakupy, tak jak dzisiejszej soboty, najlepiej udać się na ulice nowego bazaru. Sprzedaje się tu wszystko czego dusza turecka zapragnie: swetry w legendarne romby i inne kontrowersyjne kształty, koszule i inne. Wszystko w rozmiarze „standard”, co znaczy „szukaj aż znajdziesz odpowiedni rozmiar z rękawami o jednakowej długości”. Szczególnie atrakcyjne dla takich turystów jak my jest bielizna produkowana w tutejszych fabrykach. Śmiejemy się, że sprzedają tu majtki na kilogramy. Skarpetki, majtki i podkoszulki kosztują to od 2 do 5 złotych.





Pośród całkiem nowych sklepów i doner kebapów rzecz jasna, miedzy uliczkami pełnych ludzi, można znaleźć małe sklepiki, jednoosobowe zakłady pracy, muzea rękodzielnictwa, mieszczące się przeważnie w suterenach.





Tutaj rodzinny zakład naprawiający maszyny do szycia SINGERA ale i każde inne również!





Idąc ulic zatrzymujemy się zwykle dla niesamowitej witryny, zakurzonej ale urzekającej. Wchodzimy do środka zachęceni przez zaciakawionego przybyszami właściciela i dech nam zapiera. Prosimy o zdjęcie, czasem uda się zamienić pare łamanych uprzejmości. W ten sposób po małych schodkach trafiśmy do zakładu gdzie starszy mężczyzna w towarzystwie swojej matki robi noże.














Rozmawialiśmy na przykład z szewcem szyjącym tradycyjne buty tureckie, chwali się nam, że to właśnie on wykonywał sandały dla gwiazd filmu „Troja” (i Brada Pitta). Zamiast zdjęć: http://www.yemenicihayriusta.com.tr/index_en.asp

W czasie takiego spaceru można wypić wiele szkalneczek herbaty ale i trafić do niesamowitych miejsc, które nie wiemy nawet czemu i komu służą.






O nas