piątek, 8 maja 2009

Pogadanka radiowa

Pomieszkiwanie w Turcji odbija się echem w życiu. Chciałbym żeby coś jeszcze z tego wynikło. Tak dla mnie jak i dla ciekawskich. Dlatego zapraszam na wysłuchanie pogadanki o Turcji w Polskim Radio Euro z połowy maja b.r.
Byłem gościem audycji Justyna Majchrzak i Kuby Kukli. Udało mi się nawet puścić Dumana (gwiazda tureckiego rocka).

niedziela, 3 maja 2009

Nieśpieszne życie pd-wsch. Anatolii

Podczas gdy niektórzy moi znajomi pod palmami Antalii, Alanii czy innej Aaaatrakcyjnej miejscowości w Turcji grzeją się na małych stołeczkach przed lokantasi lub herbaciarnią, ja komponuje kolejne posty coraz bardziej sentymentalne :)

Ciągle zostajemy w połódniowo-wschodniej Anatolii, w miasteczkach kurdyjskich. Dwa zdjęcia życia codziennego.



"Strzelnica sportowa" na jednej z dużych ulic Diyarbakir.



Ulica w kamiennym Bilis, rzut kamieniem od Vanu. Widokówka ze scenką rodzajową.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Konkurs

Drogie czytelniczki i radiosłuchaczki i "telewizorzy" (jak mówił Kleiff i Weiss).
Nowy konkurs. Można głosować. Dziękuje za poparcie.

http://bobbyy.pl/blog.php?id=135


Nagrodą nie jest wycieczka do Turcji ale trudno.
Jeśli chcecie żebym był tak zadoolony jak Yılmaz Güney to kliknijcie powyższy link.

Tatvan miesto przejezdne

Dlaczego wybrałem Warszawę na miejscu swojego postoju? Bo paradoksalnie przypomina mi ukochane, tureckie strony. Czy miasteczko zwane Tatvan i plastikowe drzewko nie przypomina czegoś i wam?




Tatvan to miasto po drodze. Miasto mijane. Między Batmanem a Vanem. Nowoczesne, bez zabytków. Z pięknym bulwarem, który po raz pierwszy ujawnia cel podróży: jezioro Van. W zimie wieje niemiłosiernie, zdjęcia nie wychodzą spektakularnie. Ale to tylko powód, żeby pojechać samemu i przekonać się co oferuje miasto a czego nie da się utrwalić na jpgu (parę lat temu napisałoby się „na kliszy”). Pyszne jedzenie, świeżo otwarty kinoplex i supermarket (mieszkańcy są bardzo dumni).



Niesamowita jest sama podróż, która trwa o wiele za długo. Droga, która musi odnaleźć się między rwącymi górskimi rzekami, między wybrzeżem a olbrzymimi skałami i wysokimi szczytami jest jak by to można powiedzieć.. bitumiczna. Ja niefachowo nazwałbym ją uklepaną ścieżką. Trasa ekstremalna, ale widoki rekompensują wszelkie problemy i strach.






Co warte jest wspomnienia w Tatvanie? Na pewno pogoda zmieniająca się co godzinę, ciepły deszcz, śnieżyca i błękitne słoneczne niebo w ciągu jednego dnia pobytu. Na pewno ludzie, bardzo otwarci, gościnni i przesympatyczni. No i port, z którego odpływają promy kolejowe do Vanu (przewożą pociągi z Iranu). Sześć godzin trasy przez jezioro. Na promie teoretycznie nie przyjmują pasażerów, ale kapitan nie daje się długo przekonywać. Problem pojawia się jednak jeśli chodzi o rozkład rejsów. Nikt nie jest w stanie powiedzieć kiedy prom odpływa. Jeden na pewno wczesnym rankiem, między piątą a ósmą rano) i wieczorem, w okolicach godziny 18. My próbowaliśmy trzykrotnie. Bez skutku. Dla wytrwałych pomocny (?) telefon do portu 04 322 280 988.

Na zakończenie przyjaciele z bazaru :), którzy sprzedają buty, skarpetki i kto wie co jeszcze.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Kościół w labiryncie na Wielkanoc










Diyarbakir. Stare miasto. Trochę przerażające nieoświetlone uliczki, a raczej korytarze wzdłuż wysokich murów. Spacerujemy dla przyjemności. Wszystko jednakowo szaro-piaskowy kolor. labirynt przerywany kolorowymi blaszanymi bramami i drzwiami, Na jednej z nich Krzyż Chrześcijański. Dzwonimy. Bez pudla. Odnaleźliśmy kościołek. Stary, niedoświetlony. Otwierany tylko w niedziele. Piękny. Obrządku.. hmm chyba syryjskiego. Co ciekawe, czego nie ma na zdjęciu rzeźba matki boskiej zakryta byla chustą.

Wyszukuje stare zdjęcia jako terapia na tęsknotę. I rada żeby łazić jak najwięcej bo na pewno się gdzieś dojdzie (mało odkrywcze, ale mam satysfakcję, że mam ten kościołek).

W Diyarbakir cale miasto jest piękne i stare, ale dla szukających zabytków z "przewodnika" można przeżyć wstrząs jak odwiedzając tę przeraźliwie starą katedrę. Z rzeźbionym w skale ołtarzem, śmietnikiem i pozostałością po ognisku na środku. Może kiedyś się to zmieni.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Elektronika życia codziennego


Mieszkając w Turcji latwo zaakceptować i przejsc do pożądku dziennego nad pewnymi absurdami życia w kapitalizmie.
Najpierw telefony. Większosc turkow kożysta z kart prepaidowych (czyli tel. bez abonamentu). Co fajne, każdy telefon musi być zarejestrowany, bez tego nie będzie dzialal. Rozmowy wewnątrz sieci są smiesznie tanie a czasem darmowe, natomiast między dwoma operatorami bardzo bardzo drogie. Tak już jest. Dla Turkow to nie problem. Po prostu kazdy z nich posiada conajmniej dwa lub trzy telefony, każdy na innego operatora sieci. W kieszeni kazdy ma dodatkowe karty SIM w razie potrzeby. Karty te wymienia sie kilka razy dziennie na ulicy czy autobusie. Do tego między numerami telefonu można sobie przesylac kredyty (kontury) z jednego na drugi. To skomplikowane. Zwykly smiertelnik nie ogarnia. Nic dziwnego, że kiedys gdy wspomnialem o moim planowanym wyjezdzie do Syrii moj kolega skwitowal "no tak. Jedziesz kupic sobie tanszy telefon?"

Innym spektakularnym absurdem są lady sklepowe czy restauracyjne. Od razu przy wejsciu mozemy zorientowac sie czy mamy do czynienia z nowoczesnym lokalem tj. takim gdzie można placić karta platniczą. Lady uginają się od elektronicznych portali platniczych. To przecież normalne, ze kazdy bank posiada inny niepowtarzalny system.

A propos kart platniczych. Jako, ze Turcy są uczciwi i pelni zaufania porzyczanie kart kredytowych lub prosba o wyplacenie z bankomatu pieniedzy prawie obcego czlowieka nalezy tu do pozadku dziennego. Jako europejczyk z poczatku przezylem szok. Po jakims czasie zrobilo mi sie wstyd i przykto, ze podchodzac do bankowej sciany automatycznie rozgladam sie i zaslaniam reka wstukiwany numer PIN.



Zawsze zapominalem o tym napisać aż w końcy sam zlapalem sie na wymienianiu karty SIM na srodku skrzyzowania, zeby wyslac jednego smsa.

Stambul



Miasto tak duże, że sięga dwóch kontynentów, dwóch mórz, wielu narodów.
Nic nowego nie napiszę o Stambule. Każdy kto przyjeżdza do Turcji mija to miasto. Prawie każdy tu zagląda. Ja mialem szczęscie, że tym razem nie wstąpilem niemal na Sultanahmed (strona europejska, dwa najwieksze i najwazniejsze meczety, Topkapi Palace, Wielki Bazar i wiele wiele innych). Ze początek marca to dosć niewdzięczny moment na odwiedziny Stambulu. Dzięki temu moglem na spokojnie poprzyglądać jak się tu żyje. Choćby w czasie póltoragodzinnej podróży z azjatyckiej dzielnicy Kaisdagi na Taksim. Z przesiadką na prom na Kadikoy lub trasą wielkim i slynnym wiszacym mostem. Pogoda byla deszczowa, pochmurna i zimna. Przy każdym przystanku sprzedawano "jednorazowe" parasole. Kampania wyborcza obsypala ulicę chorągiewkami reklamoymi. Każdy jego element zasluguje na osobny rozdzial, post czy refleksję. Czy sa to ptaki scigajace promy, lodki ktore wokol olbrzymich tankowcow probuja utrzymać sie na gigantycznych falach, czy wieczorny spacer nad brzegiem. eh.

Miasto podobno tródne do życia. Gdzie nawet taksówkarz nie zna swojej dzielnicy i gubi się w plątaninie ulic. Gdzie policjant opowiada o swoich przeżyciach wojennych na wschodzie, gdzie targowanie nie jest przyjete z poblażliwym umiechem sprzedawcy, a ceny są w euro. Gdzie w księgarni dostaniesz każdy tytul, gdzie mialem przyjemnosc poznac niedoscignioną w blogowym fachu Agatę, gdzie życzliwosc ludzi nie zna granic.









PS. Takie będą juz teraz te posty. Tęskniące. Mam swiadomosc, ze to nazdyt sentymentalne, ale pisane juz z Polski. Mam nadzieję, ze wybaczycie..


.

poniedziałek, 30 marca 2009

Akturalizacje

Moi drodzy jesteśmy już w domu. W aparacie nieprzegladniete jakies 600 zdjec. W głowie i w sercu tysiąc opowieści i tematów.

Dla cierpliwych i zainteresowanych mam wiadomość, że jest jeszcze pare spraw i podróży do opowiedzenia. Mimo, że już z domu, to w ciągu miesiąca pojawi się jeszcze pare postów. M.in. poruszona zostanie sprawa kurdyjska.

Pozdrawiam..

sobota, 28 marca 2009

Pozegnanie



Dzis moj ostatni dzien w Turcji. O 17.25 wsiadam do samolotu. Zegnam sie ze Stambulu, Antep zostawilam za soba juz tydzien temu. Do Turcji wroce kiedys na pewno, tymczasem po cichu planuje nastepna podroz. Jesli sie uda, to na pewno bedzie tez nowy blog.
Wszystkim czytajcym i ogladajacym dziekuje. Do zobaczenia :)

czwartek, 26 marca 2009

Zielone morze

Jezioro Beysehir ma 640 km kw. powierzchni. Lezy 80 km na zachod od Konyi i jest pierwszym, od wschodu, rozpoczynajacym Kraine Wielkich Jezior. Josephine, z ktora podrozowalam caly czas mowila: 'This sea is so amazing'. To rzeczywiscie prawie morze.





Wyspa czeka. Przyjezdzajcie. Warszawa - Istambul - samolot (ewntualnie z Krakowa przez Londyn lub Frankfurt): 2,5 godz. Lotnisko Ataturka - dworzec kolejowy Haydaparşa po stronie azjatyckiej - metro, a potem lodka: 1 godz. Istambul - Konya - pociag: 8 godz. Konya - Beysehir - autobus: 1,5 godz. Razem: 13 godz. Z pakowaniem i dojazdem na lotnisko liczac z zapasem mozecie tam byc jutro w poludnie.

poniedziałek, 23 marca 2009

Ostatnia podroz - Konya

Na poludniowy zachod od Ankary, oddzielona od morza pasmem gor lezy Konya - turecka stolica mistycyzmu. Nauczal tu mistrz Mewlana -glosil pokojowe idee i uwazal, ze najlepsza modlitwa jest spiew i taniec. Mala grupa jego wyznawcow przeksztacila sie w bractwo Derwiszy, a po smierci Mewlany w duzy zakon, wokol ktorego skupilo sie miasto. Dzis Konya, to, wbrew zapewnieniom przewodnika o konserwatyzmie, duze europejskie miasto z licznymi kawiarniami, bulwarem z licznymi sklepami, linia szybkiego tramwaju i nawet (sic!) McDonaldem. Jednak postac Mewlany nadal pelni wazna role a Zakon Derwiszy i ich ceremonia tanca jest wizytowka miasta.






Mielismy (ja i dwojka wolonatarıuszy: Josephine i Remi) szczescie, bo akurat w dniu naszego przyjazdu wieczorem odbywala sie otwarta dla wszystkich ceremonia tanca. Wszsytko dzialo sie w wielkim i nowoczesnym Mewlana Kultur Merkezi. Piekna, okragla sala byla pelna i, co najwazniejsze, nie zapelniali jej turysci, a miejscowi.
Ceremonia zaczyna sie od spiewu. Powoli pojawiaja sie, jeden za drugim, zakonnicy, w bardzo charakterystycznych bialych strojach, i w milczeniu zajmuja swoje miejsca. Na znak mistrza podchodza do niego po kolei i po otrzymaniu blogoslawienstwa zaczynaja wirowac. Nie jest to zwykle obarcanie sie, tancza w transie, z zamknietymi oczami i charakterystycznie uniesionymi ramionami - jedna dlon skierowana jest ku ziemi a druga otwiera sie na niebo. Na koncu okragla sala pelna jest wirujacych bialych postaci.


.

.

środa, 18 marca 2009

Ładny obraz











Bez opisu, po wycieczce do muzeum w Ankarze.

Krajobraz wyborów




Zblizaja sie wybory do samorzadów lokalnych w Turcji. Ale o polityce tylko czesciowo. Raczej o krajobrazie wyborow.
Kampania trwa juz od dobrego miesiaca albo i dluzej. A jak wyglada?

Wielkie autobusy wyklejone wasatymi kandydatami puszczajace glosna muzyke ludowa przemierzaja ulice miast i miasteczek trabiac na kazdym skrzyzowaniu. Kampania to jednak przedewszystim choragiewki (czy raczej suszace sie na sznurkach chusteczki). Istambul wporst ugina sie od nich. Nad ulicami rozciagaja sie setkami kilometrow. Tworza zwarta siec okalajaca cala metropolie.
Im blizej wyborow tym kierowcy i przechodnie daja sie uniesc politycznym sympatia i daja znac o swoich sympatiach.. trabiac na kazdym rogu :)



Z tego co wiem, mlodzież niechetnie przystepuje do wyborow. Nie wierzą w politykę i w jej uczciwosc. Brak im alternatywy dla kandydatow. Trodno im sie dziwic. W historii kraju, jeszcze niecale 30 lat temu zaangarzowanie studentow w polityke skonczylo sie powaznymi represjami, aresztowaniami, wiezieniem i smiercia. Po wydarzeniach w latach osiemdziesiatych, wola trzymac sie od polityki z daleka. Link dla zainteresowanych.

Tymczasem przejezdny nie jest w stanie odroznic ulic, ktore teraz wygladaja jak sale karnawalowe. Pozostaje nam przyzwyczaic sie do tego krajobrazu tureckiego. W Stambule zdominowanym przez powiewajace chusteczki i taksowki.

sobota, 14 marca 2009

Ankara stolica



Ankara jest daleko od wszystkiego. Ktos ladnie powiedzial, że Ankara jest dobra do mieszkania ale nie dobra do odwiedzania (zupelnie odwrotnie mowi sie o Stambule). Znajomi zdiwili się, że przyszlo mi do glowy tu przyjezdzac.
Prawda jest taka, że Ankara to wielkie miasto z ogromnymi ulicami, malutkim starym miestem i skromnym zameczkiem ale za to z mauzoleum Ataturka (temat na osobnego posta). To Europa w samym srodku Anatolii. Nowoczesne budynki, nowoczesne sklepy, nowoczesni modni ludzie. Centrum miasta to skrzyzowanie w dzielnicy Kizilay [czyt. Kyzylaj] gdzie przecinaja sie dwie linie matra. I to wszystko. Turcy smieja sie z tych dwóch niezadlugich tras kolejki podziemnej, ale Polacy a szczególnie Warszawiacy nie widzą w tym nic smiesznego.



Mi bardzo sie Ankara podobala. Atmosfera w niej przypomina Warszawe tuz przed swietami. Duze, kolorowe, zabiegane miasto ale wesole i serdeczne. Miasto z wygladu bardzo swieckie. Minarety giną gdzies wsrod drapaczy chmur a spiew Imamów wsrod miejskiego zgielku. Natomiast w podziemiach metra w odpowiedniej porze, cztery razy dziennie, z glosnikow w suficie rozchodzi sie dzwiek modlitwy.

Inna sprawa, ze po Gaziantep, oraz po Syrii bylo bardzo milo pojsc do najnormalniejszej knajpy.








Podróż z Ankary




Powoli zbliżam się do opowieci o stolicy. Bo jak wiadomo wszystkie drogi prowadza do Ankary. Dla rownowagi dodam, ze wszystkie loty prowadza przez Istambul (dygresja: jesli chcesz poleciec z miasta na polodniu Turcji do innego miasta na polodniu to mozesz byc pewien, ze miedzyladowanie bedzie w Stambule). Ja jednak wybralem sie do Stolicy Imperium autobusem a w dalsza drogę pociagiem. Jako, ze o autobusach bylo to dwa slowa o pociagach. Sa one malo popularne i bardzo wolne. Im bardziej sa niepopularne tym bardziej turcy opowiadaja o nich straszne historie. Tymczasem po doswiadczeniach z polska koleja podroz w wagonie bezprzedzialowym byla bardzo przyjemna. Tym bardziej, ze cena jest o polowe tansza niz z autobus (a podroz polowe dlozsza). Kazda szyba pociagu ekspresowego opatrzona jest godlem narodowym. Dworce czyste, zadbane. Jesli tylko Ataturk mial na jakims przesiadke (a przypomne, że wódz sporo podróżowal) upamietnia to odpowiednia tablica. Ja pod drodze zwrócilem uwage na pomnik na wzgórzu. Zrobilo sie patriotycznie.


poniedziałek, 9 marca 2009

Pustynia

Kiedy otwiera sie mape Syrii, z lewej strony jest siatka drog, z prawek cienka linia Eufratu i trzy kropki - miasta, a posrodku - nic. Pustynia zaskakuje, przynajmniej mnie zaskoczyla. Gdziekolwiek spojrzec tylko zolto i barazowo. Slonce odbija sie od ziemi. Piasek. Nie ma sie gdzie schowac!



Inaczej ocenia sie odleglosci. Pagorek wydaje sie blisko, wiec ide. Po pieciu minutach marszu jest nadal w tym samym miejscu. Oczy pieka. Sila pustynnego zludzenia jest nieziemska. Od razu przypominaja mi sie opowiesci o zielonych oazach.



Posrodku tego wielkiego nic, stoja resztki starozytnego miasta Dura Europos, zbudowanego na polecenie Aleksandra Macedonskiego. Sciany zlewaja sie z piaskiem i nie wiadomo jakim cudem nadal stoja. Ale nawet posrod nich nie mozna sie schowac. Niebo nad pustynia jest niewarygodnie szerokie.




Wczoraj w Antep byla okropna, bardzo gesta mgla. Mgla okazala sie chmura otaczajaca miasto. Chmura okazala sie gestym wiatrem z Syrii, wynikiem wielkiej burzy piaskowej na pustyni. Piasek wscinal sie wszedzie. Wszytskie samochody stojace na ulicy pokryte sa gestym, brazowym kurzem. Krzesla w naszym salonie zmienily kolor, wystarczy, ze zostawilam na noc uchylone okno. Obudzilam sie z ukurzonymi wlosami. Pustynia dosiegnie cie wszedzie.



A moze by tak zostac pustelnikiem? Tylko najlepiej z drugim pustelnikiem...

piątek, 6 marca 2009

Zimowe morze

Wybrzeze syryjskie jest dosc krotkie i w przewodniku opisane jako malo ciekawe. Mimo, ze pogoda byla fatalna, moje buty byly mokre nieprzerwanie przez trzy dni (zakladalam na skarpetki torebki foliowe), a jedna z wichur prawie polamala mi parasol, to i tak bardzo mi sie podobalo. Ja po prostu uwielbiam morze.


Odwiedzilismy Tartus, nieduze portowe miasto z szerokim bulwarem z palmami. Trzy kilometry od brzegu znajduje sie wyspa Arward. Poplynelismy tam lodka, byly niesamowite chmury, morze szalalo, padal deszcz. Filip przez cala podroz dzielnie stal na pokladzie i wypatrywal brzegu a ja pierwszy raz w zyciu zrozumialam, co to jest choroba morska. Ale i tak bylo fajnie.


W Tartus spalismy w bardzo fajnym hotelu urzadzonym w starej kamiennicy. Wnetrze bardzo mi sie podobalo, wiec nie przejmowalam sie wlascicielka-czarownica i barkiem ogrzewania. Tartus to mile miasto, ale najfajniejsze sa w nim widoki na morze:



Wyspa Arward niestety jest troche zaniedbana, wszedzie smieci. Szkoda, bo mogloby byc naprawde ladnie. Maja fantastyczne baaardzo stare fenickie mury. Przez pare tysiecy lat opieraja sie wodzie, a fale wytworzyly niesamowite ksztalty.




O nas