Diyarbakir przywitalo nas kiepska pogoda. Pierwszy spacer po pietnastu minutach zamienil sie w blotnista udreke. Ogladalismy slawne bazaltowe mury otaczajace stare miasto, sa rzeczywiscie imponujace, choc w deszczowy dzien mozna sie nimi troche przygnebic. Zachowaly sie prawie w calosci, podobnie jak wielkie bramy, ktorymi mozna wydostac sie na zewnatrz. Kazda jest inna, a najstarsza to Dağ Kapısı.
Zwiedzanie miasta zaczelismy przy Urfa Kapısı. Wygladalo na jedna z biedniejszych czesci, ale jak przekonalismy sie pozniej wszedzie jest podobnie. Tuz za murami trafilismy na bazar. Okazalo sie, ze Diyarbakir to zaglebienie wielkich kapust i bardzo zielonej zieleniny sprzedawanej wprost z taczek - sposob na danie gwarancji swiezosci?
Kiedy stanelam na dziedzincu Ulu Cami poczulam cos niesamowitego. Ogladalam mnostwo zdjec tego miejsca w internecie i nagle po prostu sie tam znalazlam. Oczywiscie moje zdjecie nie jest najlepsze, ale zamieszczam je specjalnie - bylam tam w pewna deszczowa sobote. To najstarsza swiatynia w calej Anatolii, zostala zbudowana w 639 roku na gruzach bizantyjskiego kosciola sw. Tomasza.
Szukajac obiadu trafilismy do miejsca sniadaniowego. Wielki budynek, a caly dziedziniec zapelniony kanjpkami. Niestety tylko herbata i sniadania, wiec poszlismy dalej, ale najpierw obeszlismy dookola wszytskie balkony - waskie przejscia i malutkie schodki prowadza od jednego do nastepnego tarasu, a na kazdym inne stoliki. Uroczo w sloneczny dzien.
Trafilismy tez do sklepu z dywanami. Fantastyczne wnetrze i sympatyczni wlasciciele. Pachnialo wschodem.
Konczylismy wyprawe po zmroku. Bylo naprawde ciemno... w miescie Kurdow chyba oszczedzaja na ulicznym oswietleniu. Momentami mozna bylo poczuc sie nieswojo, na szczescie udalo nam sie nie zabladzic w labiryncie uliczek. Tu jedna z nich. Kto sie przyjrzy, zobaczy ducha.