Za kolejnym wzgórzem ni stąd ni zowąd mężczyzna (co tu u licha robi) proponuje mi kupno monet z przed kilkuset lat. Pełno tego można wykopać w tych okolicach. Moim zdaniem ich miejsce jest w muzeum.
Spacer przeradza się w niesamowitą barwną przygodę. W takim miejscu wędrując piaskowymi ścieżkami napotkana na horyzoncie sylwetka człowieka staje się naturalnym celem. Choćby żeby się przywitać.
Trochę dalej od .. no właśnie od czego? Na lewo od białej skały, karłowatych krzaków i trochę dalej w stronę olbrzymiego białego głazu napotkać można gospodarstwo. Rodzina żyjąca w plastikowych namiotach. Wyścielonych od środka barwnymi dywanami. Zagroda baranów, osioł, dwóch starców i kobiety z dziećmi żyjący razem w małym kanionie, bez drogi, prądu czy bieżącej wody. Robię trochę zdjęć otrzymuje zaproszenie na obiad ale tylko raz i nie nachalnie więc moja odmowa zostaje zaakceptowana.
Potem jest jeszcze smutniej. Już bliżej miasta zauważam ogień. Podchodzę bliżej i przysiadam się do mężczyzny, który w ognisku wytapia plastik ze znalezionych miedzianych kabli. Towarzyszy mu chłopiec, który próbuje znaleźć sobie wśród śmierdzącego ognia i kamieni jakąś zabawę.
Antep ma wiele twarzy. Jest nieustająco fascynujące i różnorodne. Z jednej strony studenci, którzy każdą wolną chwilę poświęcają żeby rozwinąć jakoś swoje zainteresowania (co nie jest łatwe) z drugiej storny dziesiątki kilometrów dzielnic getta i nieprzyjazna pustynia wokół.
Wystarczy pół dnia na taką podróż. To nie Istambuł, to nie Europa. Takich miejsc i tak życzliwych ludzi nie spotka się wszędzie.
2 komentarze:
Masz rację smutne ale i ciekawe. Zdjęcia urzekające.
wspaniałe zdjęcia. kocham wszelkie pustkowia, coraz bardziej chcę pojechać w tamte strony; może się kiedyś nasze szlaki przetną :) pozdrawiam
Prześlij komentarz