piątek, 17 października 2008

Poczatek

Od momentu kiedy o 6 rano w srode wyszlam z domu w Kielcach spedzilismy 35 godzin w podrozy. W tym dwa razy bylismy na lotnisku w Stambule, dotarlismy do Gaziantep (czyli prawie pod granice syryjska), przejechalismy zachodnie wybrzeze Morza Marmara, by na koncu przeplynac je promem. Tym sposobem znalezlismy sie w Canakkle, a dokladniej w obserwatorium astronomicznym na szczycie wielkiej gory skad podobno przy ladnej pogodzie widac Grecje.
Cala ta podroz byla oczywiscie bardzo meczaca, ale chwilami tez niezmiernie smieszna. Jak na przyklad za pierwszym razem na lotnisku Ataturka (ktore swoja droga jest naprawde gigantyczne) kiedy pol hali odlotow wewnatrzkrajowych obsiadlo mnostwo japonczykow i wszyscy zgodnie i w milczeniu jedli sushi w charakterystycznych opakowaniach z samolotu. Zreszta jedzenie w Turkish Airlines to osobny temat, nawet nie chodzi o to jakie ono jest (bo dobre, dzis o piatej rano dali nam na przyklad bardzo smaczne bulki z nadzieniem z oliwek w srodku), ale jak je daja: natychmiast po starcie samolotu, wszyscy turcy rzucaja sie na nie i po doslownie pieciu minutach przychodzi znow stewardessa, tym razem z workiem na smieci i wszytsko sprzata. I nie jest bynajmniej zadowolona kiedy ktos jeszcze nie skonczyl.
Do Gaziantep dolecielismy w nocy, zza szyby samochodu widac bylo tylko,ze to naprawde duze miasto. Nastepnego dnia zaczelismy od wizyty w siedzibie organizacji, gdzie dostalismy sniadanie przygotowane przez uczestnikow kursy gotowania, na ktory tez bedziemy chodzic :) zakres naszych pozostalych zajec wyjasni sie po naszym powrocie.
Wiekszosc dnia wloczylismy sie po miescie. Centrum jest duze i bardzo halasliwe. Sa dwa bazary - z jedzeniem i ciuchami/butami/wszystkim co potrzebne w domu. Juz ciesze sie na moment, kiedy zamieszkamy u siebie i pojde po zakupy na obiad :). Jest tez mnostwo sklepow ze zlotem, ale wszystkie mieszcza sie na jednej ulicy.
Zwiedzanie miasta Filip postanowil sobie urozmaicic wymarzona w zeszlym roku wizyta u tureckiego golarza. Nie zastanawiajac sie dlugo wszedl do pierwszego z brzegu zakladu, siadl na fotelu i kazal sie ogolic, jakby robil to codziennie. Po czym poprosil o przyciecie bakow. I jeszcze ciut za dlugich wlosow przy uszach. Wyszlam na chwile i po powrocie zastalam fryzjera pracujacego w najlepsze nad calkiem nowa, turecka fryzura Filipa. Potem juz bylo tylko ciekawiej: mycie glowy, strzyzenie nozyczkami, maszynka i brzytwa, suszenie, docinanie koncowek, zmiana recznikow, przerwa na herbate. A potem znow: reczniki, nakladanie piany na twarz, golenie brzytwa, zmywanie, znow piana i znow golenie, potem spirytus (sic!) i natychmiast na to puder lagodzacy. Usuwanie za pomoca nitki mikrowlosow z policzkow, czyszczenie uszu, powtorne mycie calej glowy i twarzy, suszenie wlosow, propzycja zelu, wklepywanie kremu w twarz. Wszytsko razem prawie dwie godziny. Filip wyszedl okropnie czerwony.
Potem juz tylko poszlimy na zupe, ktora byla tak ostra, ze po pierwszej lyzce wypalilo mi gardlo i podziekowalismy na reszte. I jeszcze zdazylismy sie zgubic w labiryncie ulic i zobaczyc ogromny pomnik Ataturka na koniu. I wtedy zaczelo padac i poszlismy do domu.
Mania

4 komentarze:

Marta vel Gałcz pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Marta vel Gałcz pisze...

Hmmm... miałam coś z edytować ale się usunęło. Panowie z drugiego zdjęcia wyglądają na zawodowców. Te wypomadowane, "zdyscyplinowane" fryzury;) Tylko ruch jakiś niewielki. . .

mania pisze...

gratulujeMY dobrego poczatku! nareszcie bedziemy mogli sledzic wasze zycie!

tomo pisze...

no ladnie, usuwacie komentarze, ktore wam sie nie podobaja!

jeszcze nie przeczytalem, ale zaraz to zrobie.

czymcie sie!

O nas