piątek, 19 grudnia 2008

W mieście

Antep jest bardzo duzym miastem, ale centrum jest skondesowane i wlasciciwie wszedzie chodzimy na piechote. Troche jak w Krakowie - male stare miasto i mnostwo dziwnych osiedli na okolo. Jesli raz kupie cokolwiek w jakims malym sklepiku to moge byc pewna ze nastepnym razem zostane przywitana jak staly klient. Coraz bardziej stajemy sie Turkami... Filip pokochal turecka laznie i odkad ma skorzane buty to dba o nie jak na miejscowego przystalo. Taka super usluga kosztuje zaledwie 2 zl!




Calkiem niedawno trafilismy do niesamowitego camii. Mijalismy je wielokrotnie ale jakos nigdy nie weszlismy do srodka. Meczet jest stara swiatynia bizantyjska, ogromna kopula, podluzne okna, a do tego pustka i ascetyzm jakich nie spotkamy w zadnym chrzescijanskim kosciele. Camii poza godzinami modlitw jest zamkniety, trzeba odszukac stuletniego klucznika w ogrodzie a potem dreptac za nim az do drzwi.




Problem "co by tu zjesc" w moim przypadku nadal trwa. W wiekszosci malych restauracyjek/barow jedyna potrawa biezmiesna jest ryz. W moim zoladku rosnie male poletko ryzowe... Filip pozera tony baraniny, wiec czekam na efekty jego transformacji. Na zdjeciu bar szybkiej obslugi do ktorego dosc czesto chodzimy - w pszenne placki zawijaja nie tylko kurczaki, owce i inne zwierzaki, ale maja tez pasty z ciecierzycy, fasoli, pieczone baklazny i male placuszki z pietruszki i szczypiorku.



Po obiedzie obowiazkowa herbata. Bardzo lubie herbaciarnie z wystawionymi malymi drewnianymi stoliczkami wprost na ulicy.



Po drodze na kurs gotowania mijamy nieczynny w zimie lunapark i dworzec kolejowy. Teraz obsluguje tylko sklady towarowe, ale, jak wynika z naszego przewodnika, jeszcze kilka lat temu mozna bylo do Antep przyjechac pociagiem. Podejrzewam, ze podroznych zawlaszczyly wszechobecne autobusy. Dworzec zostal, a wszytsko wyglada tak, jakby za chwile mial pojawic sie tlum z walizkami. I nawet ten sam pan codziennie sprzedaje orzechy przed wejsciem do przejscia podziemnego.






Wieczorami zostaje kino, gdzie graja prawie tylko tureckie filmy, a w polowie projekcji jest przerwa na toalete i papierosa, albo herbata, fajka wodna i taula (czyli bagammon). Powoli stajemy sie mistrzami...


/Zdjecia, na ktorych jestesmy oboje, jak i dwa z posta "Nad morzem" sa autorstwa Tomka i Emi. Dzieki!/

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jak zwykle fajna notka :)
Czy możesz mi powiedzieć na czym polega baggamon?

pozdrawiam
Aga

なな pisze...

no powiem tak, gotowanie, wieczorne rozrywki :) żyć nie umierać, chyba słoneczko wam tam świeci... w Wawie brzydko ... pada pseudo śnieg z deszczem :(
właśnie na czym polega baggamon???

Agata Wielgołaska pisze...

ojoju a ja w to nigdy nie grałam! robię się aspołeczna, kiedy rozpoczyna się gra w karty, warcaby, monopol, itp., itd. (a w dzieciństwie grałam w karty jak szalona, no proszę)
a graliście w OK? to podobno bardzo łatwe i integrujące (oglądałam z boku, jak inni grają:)

Emilia Kulpa-Nowak pisze...

W mieście dzieje się więcej niż się można spodziewać! :-) Ciekawe, czy miałby powodzenie bar wegetariański w Antep! :-)

O nas