niedziela, 26 kwietnia 2009

Konkurs

Drogie czytelniczki i radiosłuchaczki i "telewizorzy" (jak mówił Kleiff i Weiss).
Nowy konkurs. Można głosować. Dziękuje za poparcie.

http://bobbyy.pl/blog.php?id=135


Nagrodą nie jest wycieczka do Turcji ale trudno.
Jeśli chcecie żebym był tak zadoolony jak Yılmaz Güney to kliknijcie powyższy link.

Tatvan miesto przejezdne

Dlaczego wybrałem Warszawę na miejscu swojego postoju? Bo paradoksalnie przypomina mi ukochane, tureckie strony. Czy miasteczko zwane Tatvan i plastikowe drzewko nie przypomina czegoś i wam?




Tatvan to miasto po drodze. Miasto mijane. Między Batmanem a Vanem. Nowoczesne, bez zabytków. Z pięknym bulwarem, który po raz pierwszy ujawnia cel podróży: jezioro Van. W zimie wieje niemiłosiernie, zdjęcia nie wychodzą spektakularnie. Ale to tylko powód, żeby pojechać samemu i przekonać się co oferuje miasto a czego nie da się utrwalić na jpgu (parę lat temu napisałoby się „na kliszy”). Pyszne jedzenie, świeżo otwarty kinoplex i supermarket (mieszkańcy są bardzo dumni).



Niesamowita jest sama podróż, która trwa o wiele za długo. Droga, która musi odnaleźć się między rwącymi górskimi rzekami, między wybrzeżem a olbrzymimi skałami i wysokimi szczytami jest jak by to można powiedzieć.. bitumiczna. Ja niefachowo nazwałbym ją uklepaną ścieżką. Trasa ekstremalna, ale widoki rekompensują wszelkie problemy i strach.






Co warte jest wspomnienia w Tatvanie? Na pewno pogoda zmieniająca się co godzinę, ciepły deszcz, śnieżyca i błękitne słoneczne niebo w ciągu jednego dnia pobytu. Na pewno ludzie, bardzo otwarci, gościnni i przesympatyczni. No i port, z którego odpływają promy kolejowe do Vanu (przewożą pociągi z Iranu). Sześć godzin trasy przez jezioro. Na promie teoretycznie nie przyjmują pasażerów, ale kapitan nie daje się długo przekonywać. Problem pojawia się jednak jeśli chodzi o rozkład rejsów. Nikt nie jest w stanie powiedzieć kiedy prom odpływa. Jeden na pewno wczesnym rankiem, między piątą a ósmą rano) i wieczorem, w okolicach godziny 18. My próbowaliśmy trzykrotnie. Bez skutku. Dla wytrwałych pomocny (?) telefon do portu 04 322 280 988.

Na zakończenie przyjaciele z bazaru :), którzy sprzedają buty, skarpetki i kto wie co jeszcze.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Kościół w labiryncie na Wielkanoc










Diyarbakir. Stare miasto. Trochę przerażające nieoświetlone uliczki, a raczej korytarze wzdłuż wysokich murów. Spacerujemy dla przyjemności. Wszystko jednakowo szaro-piaskowy kolor. labirynt przerywany kolorowymi blaszanymi bramami i drzwiami, Na jednej z nich Krzyż Chrześcijański. Dzwonimy. Bez pudla. Odnaleźliśmy kościołek. Stary, niedoświetlony. Otwierany tylko w niedziele. Piękny. Obrządku.. hmm chyba syryjskiego. Co ciekawe, czego nie ma na zdjęciu rzeźba matki boskiej zakryta byla chustą.

Wyszukuje stare zdjęcia jako terapia na tęsknotę. I rada żeby łazić jak najwięcej bo na pewno się gdzieś dojdzie (mało odkrywcze, ale mam satysfakcję, że mam ten kościołek).

W Diyarbakir cale miasto jest piękne i stare, ale dla szukających zabytków z "przewodnika" można przeżyć wstrząs jak odwiedzając tę przeraźliwie starą katedrę. Z rzeźbionym w skale ołtarzem, śmietnikiem i pozostałością po ognisku na środku. Może kiedyś się to zmieni.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Elektronika życia codziennego


Mieszkając w Turcji latwo zaakceptować i przejsc do pożądku dziennego nad pewnymi absurdami życia w kapitalizmie.
Najpierw telefony. Większosc turkow kożysta z kart prepaidowych (czyli tel. bez abonamentu). Co fajne, każdy telefon musi być zarejestrowany, bez tego nie będzie dzialal. Rozmowy wewnątrz sieci są smiesznie tanie a czasem darmowe, natomiast między dwoma operatorami bardzo bardzo drogie. Tak już jest. Dla Turkow to nie problem. Po prostu kazdy z nich posiada conajmniej dwa lub trzy telefony, każdy na innego operatora sieci. W kieszeni kazdy ma dodatkowe karty SIM w razie potrzeby. Karty te wymienia sie kilka razy dziennie na ulicy czy autobusie. Do tego między numerami telefonu można sobie przesylac kredyty (kontury) z jednego na drugi. To skomplikowane. Zwykly smiertelnik nie ogarnia. Nic dziwnego, że kiedys gdy wspomnialem o moim planowanym wyjezdzie do Syrii moj kolega skwitowal "no tak. Jedziesz kupic sobie tanszy telefon?"

Innym spektakularnym absurdem są lady sklepowe czy restauracyjne. Od razu przy wejsciu mozemy zorientowac sie czy mamy do czynienia z nowoczesnym lokalem tj. takim gdzie można placić karta platniczą. Lady uginają się od elektronicznych portali platniczych. To przecież normalne, ze kazdy bank posiada inny niepowtarzalny system.

A propos kart platniczych. Jako, ze Turcy są uczciwi i pelni zaufania porzyczanie kart kredytowych lub prosba o wyplacenie z bankomatu pieniedzy prawie obcego czlowieka nalezy tu do pozadku dziennego. Jako europejczyk z poczatku przezylem szok. Po jakims czasie zrobilo mi sie wstyd i przykto, ze podchodzac do bankowej sciany automatycznie rozgladam sie i zaslaniam reka wstukiwany numer PIN.



Zawsze zapominalem o tym napisać aż w końcy sam zlapalem sie na wymienianiu karty SIM na srodku skrzyzowania, zeby wyslac jednego smsa.

Stambul



Miasto tak duże, że sięga dwóch kontynentów, dwóch mórz, wielu narodów.
Nic nowego nie napiszę o Stambule. Każdy kto przyjeżdza do Turcji mija to miasto. Prawie każdy tu zagląda. Ja mialem szczęscie, że tym razem nie wstąpilem niemal na Sultanahmed (strona europejska, dwa najwieksze i najwazniejsze meczety, Topkapi Palace, Wielki Bazar i wiele wiele innych). Ze początek marca to dosć niewdzięczny moment na odwiedziny Stambulu. Dzięki temu moglem na spokojnie poprzyglądać jak się tu żyje. Choćby w czasie póltoragodzinnej podróży z azjatyckiej dzielnicy Kaisdagi na Taksim. Z przesiadką na prom na Kadikoy lub trasą wielkim i slynnym wiszacym mostem. Pogoda byla deszczowa, pochmurna i zimna. Przy każdym przystanku sprzedawano "jednorazowe" parasole. Kampania wyborcza obsypala ulicę chorągiewkami reklamoymi. Każdy jego element zasluguje na osobny rozdzial, post czy refleksję. Czy sa to ptaki scigajace promy, lodki ktore wokol olbrzymich tankowcow probuja utrzymać sie na gigantycznych falach, czy wieczorny spacer nad brzegiem. eh.

Miasto podobno tródne do życia. Gdzie nawet taksówkarz nie zna swojej dzielnicy i gubi się w plątaninie ulic. Gdzie policjant opowiada o swoich przeżyciach wojennych na wschodzie, gdzie targowanie nie jest przyjete z poblażliwym umiechem sprzedawcy, a ceny są w euro. Gdzie w księgarni dostaniesz każdy tytul, gdzie mialem przyjemnosc poznac niedoscignioną w blogowym fachu Agatę, gdzie życzliwosc ludzi nie zna granic.









PS. Takie będą juz teraz te posty. Tęskniące. Mam swiadomosc, ze to nazdyt sentymentalne, ale pisane juz z Polski. Mam nadzieję, ze wybaczycie..


.

O nas